„Starter” autorstwa Lissy Price to wydawać by się mogło,
kolejna dystopia, którą wydawnictwo próbuje rozsławić przez „Igrzyska Śmierci”.
Nic, naprawdę nic, tak mnie nie drażni, jak napis typu „Dla fanów Igrzysk
Śmierci”, „Lepsza od Niezgodnej” na okładce jakiejkolwiek książki. Ale gdy
zobaczyłam tę wspaniałą okładkę w Biedronce, nie mogłam się powstrzymać, a na
ten hańbiący napis na okładce starałam się nie zwracać uwagi, i wam też
radzę.
Chyba zacznę od końca recenzji, czyli od okładki. Można
powiedzieć, że jest odrobinę kiczowata, ale niewątpliwie przyciąga wzrok i niepokoi.
Poza tym, gdy patrzysz na okładkę, widzisz w niej swoje odbicie, co sprawia, ze
masz ochotę uciekać – przynajmniej w moim przypadku.
Ale, o czym w ogóle jest ta historia? Główna bohaterka żyje
w świecie, gdzie wojna bakteriologiczna zniszczyła ludzi w średnim wieku.
Zostali nastolatkowie i starcy. Małoletni, którzy zostali bez opiekunów
(rodziców, dziadków), żyją w zakładach albo poza prawem. Callie i jej mały
braciszek nie mają gdzie się podziać, błąkają się po opuszczonych blokowiskach.
Dziewczyna trafia na firmę, która zatrudnia Starterów, aby wynajmowali swoje
ciała Enderom, którzy chcą przez chwilę poczuć się znów młodzi. Główna
bohaterka godzi się na to, aby po trzech wynajmach odebrać wynagrodzenie, które
starczy na kupno domu i bezpieczne życie jej i braciszka. Jednak nie wszystko
idzie zgodnie z planem i w trakcie ostatniego, trzeciego wynajmu budzi się w
klubie, a w głowie słyszy głos swojej renterki. Dziewczyna jest bardzo skołowana, nie wie co ma robić.
Jeśli zgłosi awarię, nie dostanie wynagrodzenia, jeśli jednak będzie milczała
stanie się coś gorszego.
Dalej akcja toczy się wolno, lecz stopniowo przebiera na
sile, a na końcu BUM! Oczywiście mamy wątek miłosny, ale nie jest on jakoś
specjalnie ważny. Najważniejszy w tej historii jest braciszek Callie, która
robi wszystko, aby to on był szczęśliwy. Co by się nie działo, zastanawia się jakie
skutki będzie to miało dla niego.
Podsumowując, książka jest ciekawa, warta przeczytania, ale
na pewno nie jest to pozycja obowiązkowa. Tak naprawdę mam wrażenie, że jest tu
po trochu wszystkiego – „Igrzyska Śmierci”, „Intruz”. Ale mimo to, „Starter”
przyjemnie mi się czytało. Jeśli znajdziecie na nią chwilę, nie będziecie
żałować, a jeśli nie będziecie mieli okazji jej przeczytać to właściwie…
wychodzi na to samo. Sami zdecydujcie. Jeżeli odnajduje się w tym gatunku, to
warto zatrzymać się na chwilę przy tej pozycji.
Jej, nie zwróciłam uwagi na to, że widać odbicie czytelnika.. :o I ogólnie mam to samo zdanie - czytać można, ale bez żadnej konieczności. :))
OdpowiedzUsuńJak się zorientowałam w trakcie czytania, to trochę mnie to przeraziło :/
UsuńNie wiem czy po nią sięgnę, ale okładka jest moim zdaniem piękna! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Trochę się boję kolejnego miszmaszu znanych tekstów, bo po "Czerwonej Królowej" mam na taką wtórność po prostu uczulenie. No ale nic to. Książkę mam już u siebie, więc przeczytam; mam nadzieję, że jednak znajdę w niej coś ciekawego i nowatorskiego. ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze "Czerwonej królowej", ale słyszę o niej albo złe opinie, albo bardzo dobre, więc nie sądzę żebym miała się na nią skusić w najbliższym czasie:)
UsuńOkładka nie za bardzo przypadła mi do gustu i widziałam ją parę razy na półkach księgarni, ale jakoś nie zachęciło mnie to na tyle, żeby przeczytać opis. Brzmi całkiem ciekawie, ale skoro lektura obowiązkowa nie jest, to na razie odpuszczę sobie jej czytanie i zajmę się tym co mam na mojej liście must read. :D
OdpowiedzUsuń