„Love, Rosie” to książka którą na swojej liście życzeń mam dosyć długo, nie mogłam doczekać aż ją przeczytam. Byłam ciekawa formy, w jakiej została napisana.
Historia jest głównie o Alexie i Rosie, dwójce przyjaciół z
dzieciństwa, którzy na swojej drodze spotykają wiele przeciwności. Tak
właściwie to powinnam napisać, że to Rosie spotykają przeciwności, ale skutki
dotykają również chłopaka.
Pomysł na fabułę nie jest zbyt ciekawy – przyjaźń z
dzieciństwa, trochę kłopotów. Jeszcze zanim zaczniemy czytać można łatwo
przewidzieć jak to się skończy. Więc dlaczego tak bardzo nie mogłam doczekać
się aż poznam historię Rosie i Alexa? To wszystko dzięki formie w jakiej jest
przedstawiona. „Love, Rosie”, czy też w erze przed-filmowej „Na końcu tęczy”
Ceceli Ahern, jest zbiorem listów, wiadomości, SMS-ów wymienianych pomiędzy
bohaterami książki przez blisko pięćdziesiąt lat.
Ten pomysł zapowiadał się całkiem fajnie i rzeczywiście nie
wyszedł najgorzej, ale… No właśnie, gdyby tylko książka była jakąś połowę
krótsza. Naprawdę, jest niewiele książek napisanych w ten sposób, ale ciężko
było mi się połapać o chodzi, nie zawsze wiedziałam co się dzieje. Niektóre
listy były wymieniane w przeciągu miesiąca, a za chwilę czytaliśmy list, który
został napisany dwa lata później.
Lepiej by to wyszło, gdyby to były głównie listy i
wiadomości, ale przeplatane normalnymi opisami, dialogami itp. O niektórych
wydarzeniach naprawdę wolałabym przeczytać w ten sposób, bo czasem ich opisy w
listach były włożone tam jakby na siłę.
Jeśli chodzi o to, co mi się podobało, to zdecydowanie dobry
pomysł na przedstawienie historii, ale tak jak wspomniałam wyżej, mógłby być
zrealizowany trochę inaczej. Poza tym uwielbiam Alexa i Rosie, ich poczucie
humoru. Już na pierwszej stronie tak się uśmiałam, że od razu poprawił mi się
humor po „Mrocznych umysłach” (recenzja) i prawie zażegnałam depresję
po-książkową. Uwielbiam listy czy wiadomości, które wysyłają dzieci – czy to
Alex i Rosie, czy Toby, Katie, Josh, Tedy. W książce możemy znaleźć wiele
zabawnych momentów (nie tylko na pierwszych kilu stronach, ale później
również), ale także tych wzruszających.
I wreszcie największy plus tej lektury. Przedstawia ona
każdy wymiar życia, każdy jego moment, od narodzin aż do śmierci (co nie jest
równoznaczne z początkiem i końcem książki, żebyście sobie nie myśleli).
Pokazuje jak szybko leci czas i jak łatwo go zmarnować, jak z wiekiem zmienia
się lub nie, nasze podejście do niektórych spraw. Chociaż nie spodziewałam się,
że po „Love, Rosie” najdą mnie jakiekolwiek refleksje, to jak widać bardzo się
myliłam. Końcowe rozdziały książki są bardzo melancholijne, choć jednak bywają
zabawne, zdecydowanie nakłaniają do refleksji. I, błagam, żebym tak jak Rosie nie
utrudniała sobie tak bardzo życia. Serio, nie znam nikogo innego, kto tak
bardzo potrafiłby utrudnić sobie życie na własne życzenie. Oby moje było mniej
skomplikowane.
I tym życzeniem, zakończmy tą beznadziejną, przydługą i chaotyczną pseudorecenzję.
Uwieeeelbiam tę książkę ♥ Najbardziej podobały mi się przeżycia Alex i Rosie z ich dzieciństwa, z czasem, gdy dorastali, robiło mi się coraz bardziej smutno :(
OdpowiedzUsuńZachęcam do udziału w konkursie na moim blogu, nagrodą jest książka oczywiście :D
Galeria Książek - zapraszam :)
Taaak, to zdecydowanie moje ulubione momenty w całej książce!
UsuńDla mnie ta książka była naprawdę cudowna, bo kocham wyróżniające się z tłumu powieści. Tutaj forma listów i wiadomości przyciągnęła moją uwagę i warto było poświęcić 40 złotych na Love, Rosie. Co do pogubienia się w chronologiczności - też miałam pewne problemy, bo nie zawsze było do końca wyjaśnione, ile czasu minęło i można było się zaplątać po drodze.
OdpowiedzUsuńDzieciństwo jest zawsze najbardziej urocze i mnie również urzekły ich wiadomości, kiedy bohaterowie są w wieku kilku lat. Nie mogłam przestać śmiać się w niektórych momentach, czytając ich historię.
Ja do tej książki zastrzeżeń nie mam żadnych - czytało mi się ją bardzo szybko i przyjemnie, a życie Rosie rzeczywiście było bardzo zagmatwane na jej życzenie, choć Alex wcale nie miał lepiej. A to że tak naprawdę zrozumieli, że się kochają i wreszcie byli w stanie to sobie powiedzieć dopiero po piećdziesiątce, jest wyrazem ogromnej i szczerej miłości, której żadne z nich nie potrafiło dostrzec. I upartości. Oboje byli uparci jak osły, ale nie mogłam ich nie polubić, bo mimo że sami komplikowali sobie życie, byli bardzo prawdziwi. Ludzie popełniają mnóstwo błędów i myślę, że znając tę historię, ja nie popełnię tych, przez którw Rosie i Alex wpakowali się w niemałe kłopoty. ;)
Pamiętam, że rzeczywiście przyjemnie czytało mi się "Love, Rosie", ale w połowie książki byłam już nieźle zniecierpliwiona i miałam ochotę się poddać i jej nie skończyć:(
Usuń