„Karolina” to film którego nie mogłam się doczekać, naprawdę bardzo chciałam go zobaczyć. Miałam co do niego duże oczekiwania, ponieważ historia bł. Karoliny Kózkówny porusza mnie za każdym razem, gdy ją słyszę.
Pierwszy raz historię Karoliny usłyszałam dwa lata temu,
liczyłam że z filmu dowiem się o niej czegoś więcej. Marzenie ściętej głowy. Niby
film o niej, ale tak naprawdę nie było w nim nic, czego wcześniej bym nie
wiedziała, a postać głównej bohaterki tak naprawdę pojawia się na końcu filmu.
Przed pójściem na seans nie czytałam żadnych recenzji, nie
oglądałam zwiastuna, nie czytałam opisu. Zastanawiałam się jak z tak krótkiej
historii, ktoś może zrobić półtoragodzinny film. Przygotowałam się psychicznie
na trudny film ze szczegółami śmierci dziewczyny. Z jednej strony dobrze, że
nie dostałam czegoś takiego, ale z drugiej… nie wiem czy nie byłoby to lepsze.
Film opowiada głównie o tym jak postać bł. Karoliny wpływa
na współczesnych ludzi w każdym wieku. Mamy dwie nastolatki, dwójkę nauczycieli
– małżeństwo w separacji (czy czymś tam innym), księdza oraz diakona i jego
dziadka. Dziewczyny są uczennicami szkoły artystycznej i mają nakręcić etiudę
filmową. Oczywiście nie mogą się dogadać, więc nauczyciela zaprzyjaźniony z
proboszczem parafii bł. Karoliny, narzuca im temat. Po raz kolejny oczywiście,
nie podoba im się on, jedna nawet rezygnuje, zaś druga „odkrywa” postać
błogosławionej.
Film przekazuje dobre treści, zwraca uwagę na kwestie
powołania, grzechu, pokus które szatan zsyła na każdego człowieka. Ktoś miał
dobry pomysł na zrobienie tego filmu, bo z tak krótkiej historii da się zrobić
maksymalnie piętnastominutowy film. Ale aby zrealizować ten film tak, jak
trzeba, postać bł. Karoliny powinna być bardziej zgłębiona, na ekranie widzimy
tylko płaską bohaterkę z obrazków, żadnych emocji.
A jeśli o emocjach mowa, to pojawia się drugi minus w
postaci aktorów. Dawno nie widziałam tak sztucznego filmu. Serio, aktorzy jakby
wyjęci z „Dlaczego ja?”, brakowało tylko podnoszącego napięcie lektora: „Alicja
właśnie złamała paznokieć. To prawdziwa tragedia. Co zrobi w tej trudnej
sytuacji… przekonamy się po reklamach.” Ale już tak zupełnie na serio, to jest
tylko dwóch aktorów, których grę przyjemnie się oglądało – Jerzy Trela (jako
dziadek diakona) oraz Dorota Pomykała (sąsiadka).
Dialogi były tak sztywne, nieprawdziwe, a powtarzające się
co drugie słowo „acha” oraz określanie historii Karoliny „tragiczną” za każdym
razem, kiedy była o niej mowa, tylko podkreśla poziom na którym zrobiony jest
film.
Podsumowując, film warto byłoby obejrzeć, gdyby zmienić
większość aktorów, a dialogom nadać bardziej realny charakter. Tak jak pisałam treści
przekazywane przez film są ważne i w zupełności się z nimi zgadzam, sam pomysł
też był okej, ale wykonanie zawiodło.
Jeśli chcecie poznać lepiej historię bł. Karoliny Kózkówny z
produkcji filmowej, to chyba najlepiej poczekać na lepiej zrealizowany film.
Ale jeśli, odwrotnie niż ja, nie oczekujecie dobrego filmu pod względem
technicznym, to możecie obejrzeć, film nie zostawia żadnych śladów ani na
psychice ani duszy – przez sztuczne dialogi kompletnie nie porusza, choć powinien.
PS. Znowu nie umiem dojść do ładu z miniaturkami
PS. Znowu nie umiem dojść do ładu z miniaturkami
W takim razie sobie odpuszczę, a szkoda...
OdpowiedzUsuń