„Powód by oddychać” jest tak naprawdę uwspółcześnioną wersją Kopciuszka, tylko w trochę przerysowanej i bardziej brutalnej wersji.
Rodzice Emmy nie zajmują się nią, więc mieszka u brata swojego taty. Jest cichą, skupioną na szkole i sporcie dziewczyną. Jednak w jej domu nie dzieje się dobrze, więc dziewczyna odlicza dni do studiów i z powodu braku funduszy na nie, robi wszystko aby dostać stypendium. Przy boku dziewczyny poza jej przyjaciółką, pojawia się jeszcze jedna osoba, która chce poznać tajemnicę Emmy.
Większość osób w recenzjach tej książki pisze, że „Powód by oddychać” bardzo ich zaskoczył, bo spodziewali się obyczajówki o prostej fabule i poruszającej nieskomplikowane i konwencjonalne tematy. Ja nie napiszę, że jestem zaskoczona, bo wiedziałam, że to będzie coś więcej. I nie zawiodłam się.
Tak naprawdę historia odrobinę przypomina mi również „Eleonorę i Parka”, ale pierwszy tom serii „Oddechy” czyta się zdecydowanie lepiej niż powieść Rainbow Rowell.
Jedynym minusem tej książki jest zakończenie. Właściwie kilka ostatnich rozdziałów sprawiło, że książkę czytało mi się gorzej niż początek i środek, czułam się zawiedziona tym co się dzieje i jednocześnie nie byłam pewna czy naprawdę ktoś postępuje w ten sposób, ale wytłumaczyłam to tak, że ludzie w emocjach robią różne rzeczy. A ostatni rozdział był totalnym nie wypałem. Jak dla mnie to co się tam dzieje, jest absurdem, bo rozumiem pewne motywy, ale jednocześnie nie sądzę żeby ktoś się nie zorientował co się stało, tym bardziej że padły pewne oskarżenia. Z tym, że tego rozdziału nie spisałam jeszcze na straty, bo wszystko było opisane trochę nie jasno i kto wie, może to był sen? Zobaczymy jak to się rozwinie w drugiej części.
Jeśli chodzi o drugą część, czyli „oddychając z trudem” to wszystko zostało rozwiązane zupełnie inaczej niż się spodziewałam, bo po zakończeniu poprzedniej książki uznałam, że zaczyna się dziać coś absurdalnego, więc „proste” rozwikłanie problemu, w drugiej część zszokowało mnie. Kiedy już zorientowałam się w sytuacji, to przez dalszą część książki nic się nie działo. Mogę nawet powiedzieć, że była znudzona rozwojem akcji, a raczej jej brakiem. Pojawiło się w mojej głowie mnóstwo pytań, a odpowiedzi na nie brakowało. Jednak gdy minęłam połowę książki wszystko nabrało tępa, i te trzysta czy prawie czterysta stron, pochłonęłam praktycznie jednym tchem. I zakończenie znów zwaliło mnie z nóg i złamało serce. Dobrze, że jest jeszcze jedna część.
Szczerze mówiąc, ostatnia część czyli „Biorąc oddech” jest najmocniejszym elementem całej historii. Miałam do niej dwa podejścia, jedno nie wypaliło, więc odłożyłam książkę na później, bo wiedziałam że to będzie naprawdę dobre, ale sięgnęłam po nią w nieodpowiednim czasie. Za to za drugim razem zaiskrzyło. Początek nie był zbyt obiecujący, męczyłam się podczas czytania i tak jak Emma w poprzednich tomach była okej i traktowałam ją jako skrzywdzoną osobę, tak przez pierwszą połowę „Biorąc oddech”, miałam jej dosyć. Jednak po pewnym czasie, zorientowałam się, że nie mogę oderwać się od książki i pochłonęłam większą cześć na raz. Z jednej strony nadal nic się nie działo, ale chyba o to właśnie chodziło autorce, bohaterowie musieli wyjaśnić sobie pewne rzeczy na spokojnie, bez zbędnych udziwnień w fabule. Emocje, które to we mnie wywoływało sprawiły, że praktycznie nie pamiętam tego, co działo się prze kilka pierwszych rozdziałów. Właściwie to czuję się tak, jakbym wtedy czytała o zupełnie innych osobach – i chyba nie było to mylne wrażenie. Dopiero w pewnym momencie poczułam się tak, jakbym wróciła do historii, którą znam i bohaterów, których lubię. Po skończeniu całej historii, zorientowałam się, że faktycznie odczuwałam wszystkie emocje razem z Emmą, Evanem, Sarą i innymi, a wszystko to, co wydało mi się zbędne i słabe, było celowym zabiegiem autorki. Jednym słabym punktem całości jest zakończenie, jakby nie pasuje do całości, jest zupełnie oderwane. Historia według mnie powinna zakończyć się w nieco wcześniejszym momencie, i nie mam tutaj na myśli epilogu, ale wydarzenia z ostatniego rozdziału – epilog jak najbardziej mi się podoba.
Podsumowując, gratuluję tym, którzy dotarli do końca recenzji. Jesteście świetni! Chcę jeszcze tylko powiedzieć, że o całej serii pisałam po kolei, to znaczy po skończeni każdej części pisałam fragment o niej, a później dopisywałam o następnej i tak dalej, dlatego możecie zobaczyć jak zmieniały się moje uczucia i emocje związane z całą historią, jak zmieniał się mój sposób postrzegania jej. Dajcie znać jak wam się to podobało i czy odpowiada wam taki sposób recenzowania serii. No i koniecznie piszcie czy czytaliście „Oddechy”, jak wam się podobały, w czym zgadzacie się ze mną, a w czym nie. Będziemy wtedy mogli ze sobą pogadać!
9 gwiazdek
9 gwiazdek
Czytałam jak na razie tylko "Powód by oddychać" i naprawdę bardzo mi się podobała. Muszę jak najszybciej sięgnąć po kolejną część ��
OdpowiedzUsuńksiazki-recenzje-czytelnicy.blogspot.com