3 listopada 2018

październik 2018


Październik był pełen cudów. Mniejszych i tych ogromnych też. Kiedy trwał nie myślałam w ten sposób, bo początek miesiąca był dla mnie bardzo trudny. Nie byłam pewna co z moimi studiami, co poskutkowało rozmyślaniem nad tym, czy historia sztuki to miejsce dla mnie, co będę robić jeśli nie i co w ogóle zamierzam i chcę robić. Jednocześnie nie chciałam się poddawać, bo czułam że to dobre miejsce dla mnie, ale wszystko wskazywało na to, że się mylę. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale kiedy nie widziałam już żadnej drogi, która pozwoliłaby mi zostać na historii sztuki i postanowiłam, że odpuszczam, będę chodzić na te zajęcia, na które mogę i tak robiłam, wydarzył się cud. Wydawało mi się, że sytuacja jest już nie do rozwiązania, odpuściłam, a kilka dni później wszystko samo się ułożyło. Więc zostałam na historii sztuki. 
Kolejną cudowną rzeczą była pogoda - kto by przypuszczał, że trzydziestego pierwszego października może być dwadzieścia stopni? Nawet te chłodne i mgliste poranki trochę lubiłam, a deszcz znosiłam, mimo przesiąkniętych spodni i wody w butach. Październik taki jest, że wiele mogę mu wybaczyć.






























 


A co było Twoim październikowym cudem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz