26 czerwca 2017

Przeczytane przy kawie #7 | marzec 2017



 Kolejne książki, które czytałam dosyć dawno. Zastanawiałam się nawet czy jest sens o nich pisać i dodawać to na bloga. Ale doszłam do wniosku, że jednak jest, bo mam trochę o nich do powiedzenia i myślę, że warto się tymi myślami podzielić. Zapraszam!


 Przyznaję, że tę książkę kupiłam pochopnie. Między innymi przez piękną okładkę, która jest kwintesencją mojego poczucia estetyki, piękna itd, krótko mówiąc idealnie trafia w mój gust. Żeby nie było, przeczytałam opis z tyłu książki i nawet mnie zainteresował, więc nie wahałam się i kupiłam. Czy żałuję? Absolutnie nie. 
„Pax” opowiada historię tytułowego lisa i chłopca, który się nim opiekował. Niestety zostają oni rozdzieleni przez nadchodzącą wojnę, chłopiec wyjeżdża do swojego dziadka, jednak tęskni za Paxem i postanawia po niego wrócić.
Książka w dość subtelny i niebezpośredni sposób pokazuje okrucieństwo wojny i jej straszne konsekwencje. Poza tym wbrew pozorom wiele mówi o ludziach, niekoniecznie o ich stosunku do natury, ale ogólnie o ludzkich przeżyciach, emocjach, sposobach odbierania rzeczywistości, o samotności i radzeniu sobie z nią.
Mam też tutaj rozdziały z punktu widzenia lisa, których czytanie było ciekawym doświadczeniem. Ja nie jestem osobą, która przepada za zwierzętami, bo zwyczajnie się ich boję (tak, kotów, psów, chomików, świnek morskich, żółwi, papug też... przetestowałam wielokrotnie i niestety z wiekiem mi nie przechodzi), ale mimo wszystko podobały mi się te rozdziały i na pewno były czymś innym od tego, co zazwyczaj czytamy w książkach. 
„Pax” czasami przywodził mi na myśl „Małego księcia”, być może przez to, że w obu książkach przedstawiona jest historia małego chłopca i lisa. Kolejnym podobieństwem jest to, że obie książki niby przeznaczone są dla dzieci, zostały napisane prostym językiem, szybko się je czyta, ale starszym czytelnikom nadal może się podobać i mogą czerpać radość z czytania tej książki. Podobno dobra książka dla dzieci powinna podobać się nie tylko dzieciom, ale i dorosłym. Myślę, że jest w tym trochę prawdy.


 <na zdjęciu „Dziady” zamiast „Tanga”, ale niestety nie posiadam swojego egzemplarza tej książki, musicie mi wybaczyć>

O czym jest „Tango” chyba nie będę mówić, bo każdy i tak zetknie lub już zetknął się z tym dramatem w liceum.
No właśnie, dramatem. Jestem jedną z tych osób, które uważają, że dramaty powinno się oglądać wystawiane na scenie, a nie je czytać. Dlatego ich czytanie nie sprawia mi radości, mam słabą pamięć do imion, więc właściwie czytanie dramatów jest dla mnie męczarnią, nie dość że ciężko sobie wyobrazić jak wyglądają bohaterowie, to jeszcze nigdy nie pamiętam kto jest kim. 
Jednak „Tango” było dla mnie fenomenem, nie wiem czy dzięki historii samej w sobie, czy dzięki obszernym didaskaliom, które pomagały sobie wszystko dobrze wyobrazić. Szczerze mogę przyznać, że „Tango” Stanisława Mrożka było pierwszym dramatem, którego czytanie było dla mnie przyjemnością. 

Tak nawiasem mówiąc, nie chodzi o to, że większość dramatów uważam za słabe, bo np. „Moralność Pani Dulskiej” pod względem samej fabuły bardzo mi się podobała, ale męczyłam się z formą w jakiej ta historia została przedstawiona, chętnie przeczytałabym ją w postaci zwykłej powieści.  

Jeśli chodzi o „Ognisty krzyż”, czyli piątą część „Obcej” to z wszystkich trzech książek, mam o niej najmniej do powiedzenia. Jest to środkowa część cyklu, więc nie chcę zdradzać nic z fabuły, a o pierwszej części bez sensu kolejny raz pisać. Gdyby ktoś był zainteresowany, co sądzę o poprzednich częściach cyklu, to zapraszam tutaj (I i II część) i tutaj (III i IV część).
  Przy czwartej części wspomniałam, że „Obcą” zaczęłam traktować jak rozrywkę, jak telenowelę i ta postawa sprawdziła się również przy tym tomie. Nadal brakuje tutaj jednego wydarzenia wiążącego ze sobą pierwsze i ostatnie rozdziały, nadal jest mało znaczących wydarzeń, mało nawiązań historycznych (niby coś tam jest, ale raczej ogólnie i nie nazwałabym tego powieścią historyczną). 
Bardzo złe wrażenie zrobiła na mnie ilość stron tej książki - było ich za dużo, ten tom spokojnie można było rozdzielić na dwa lub usunąć część wydarzeń. Początku i końca nie dało się czytać, bo książka cały czas się zamykała, nie dało jej się czytać trzymając w rękach czy kładąc na biurku, jednym względnie wygodnym wyjściem było trzymanie jej na kolanach. Koniec końców musiałam wspomagać się ebookiem (pierwsze i ostatnie dwieście stron oraz czasami środek, kiedy moje kolana i ręce były zmęczone ciężarem tej książki).
Poza tym nadal uwielbiam Jamiego, Clair i inne postacie, których lepiej nie będę wymieniać, żeby nic nie zdradzić. Podobają mi się eksperymenty medyczne Clair, która np. próbuje wytworzyć penicylinę, takich prób wprowadzenia współczesnych wynalazków do XVIII wieku spodziewałam się po tej postaci od początku serii i jestem zadowolona, że w końcu w piątym tomie o tym przeczytałam. 


Czytaliście którąś z tych książek? Jestem ciekawa czy macie podobne odczucia do moich? A może ktoś z Was, tak jak ja, nie przepada za dramatami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz